Kronika bartniańska

21 lipca 94r.
Siedzę sam na progu. W chałupie batalion młódek z obozu. I coś mi się tak ckni nie wiem za czym, że w końcu wpadłem na pomysł, by zaznaczyć swą obecność w kronice. Nie mam co prawda złudzeń, że chodzi tu o coś więcej, o coś głębszego. (...)

Na pewno jest to Dom. Miejsce, w którym się coś zadziało. Miejsce oswojone, znajome, bezpieczne. Spokojne. Niemalże powrót do dzieciństwa - jeżeli ktokolwiek z nas miał je takie, jakiego by sobie życzył. Czujemy się tu swojsko, ale mam nieodparte wrażenie, że nie do końca, jakbyśmy nie byli wobec siebie całkiem szczerzy. Może się mylę, może zawsze trzeba nakładać jakąś maskę, kogoś grać. Może jest to po prostu wpisane w ludzką naturę i nie może być inaczej. Po prostu - nie wiem.

I tak jest to przecież najwspanialsze miejsce, które znam, w którym czuję się lepiej niż we własnym pokoju.

Ignac


* * *
Smutno tak samemu w chałupie. Kupiłem sobie butelkę PEPSI (?), popijam ten napój i śpiewam sobie piosenki. Ale, że znam tylko swińskie i zupełnie nie mam głosu to zrobiło się trochę weselej. Idę na spacer...

Jest druga w nocy i właśnie wróciłem z Mareszki. Było ciężko. Najpierw był jeden jar, potem drugi, potem trzeci, a potem jeszcze raz ten drugi. A potem była Mareszka, a potem byli przypadkowo spotkani turyści szukający schroniska (ale dlaczego na szczycie góry?).

Zejście było łatwe, bo ciągle w dół. Najpierw był trzeci jar, potem drugi, pierwszy, drugi i już była Banica. Z Banicy droga do Bartnego prosta, ale nie w nocy. Szedłem długo i namiętnie, aż spotkałem na swojej drodze takie duże i strome. Może to były kamieniołomy?

Paweł Trochimiuk


* * *
15.10.93 Piątek

Wczasy w Bartnem, czyli "Być Kobietą" cz. I.
Nie ma to jak Bartne!
Tu zawsze przekonuję się, jak to dobrze BYĆ KOBIETĄ. Tutaj dopiero można się przekonać ile z tego faktu może płynąć korzyści. Jako, że do chałupy przyjechaliśmy o godz. 8:00 pracę zaczęliśmy dopiero o 9:00. Ja z tego prostego faktu, że właśnie tąże KOBIETĄ jestem dostałam do ręki piłę i dalej do piłowania.
Prosty fakt bycia KOBIETĄ sprawił, że jakiś miejscowy dżentelmen nie mogąc znieść widoku KOBIETY przy w końcu męskiej pracy, pod pretekstem rozmienienia pieniędzy zagadał do nas, po czym nagle znalazł się przy deskach obok mnie i zaczął piłować. Nawet nie zauważyłam, jak odwalił za mnie całą robotę. Moi kochani przyjaciele z SKPB, którzy na temat KOBIECOŚCI mają nieco inne zdanie, nie mogąc znieść widoku KOBIETY bez pracy szybko znaleźli mi nowe zajęcie. Przez najbliższych 6 godzin stałam to na krześle, to na stole; spływała po mnie ropa, za kołnierz kapała mi ropa, do oczu ciekła mi ropa.

Co robiłam?
Zaznajamiałam się z zapachem ropy, jej konsystencją, czasem nawet ze smakiem, czyli malowałam ganek i stół dla stada eskapeboli. Gdy już ropa nie miała dla mnie tajemnic, a pracę wykonałam nastąpił ten błogi moment i mogłam WRESZCIE PÓJŚĆ DO GARÓW.

Zrobiłam obiadek, posprzątałam, itp. itd., czyli nic wielkiego. Tak, więc tylko dlatego, że jestem KOBIETĄ mogłam się przez cały dzień OBIJAĆ. Gdyby nie to musiałabym tak jak ONI - MĘŻCZYŹNI pracować do ostatniej kropli potu. I wtedy przez bite 8 godzin wisiałabym na dachu głową w dół, bądź nogami w górze tak jak Krzyś, bądź tak jak Robert przez 4 godziny waliłabym w glebę oskardem i przez pozostałe piłowała bale drewna o przekroju większym niż największe przewodnickie UDO!

Całe szczęście jednak, że jestem KOBIETĄ. Dzięki temu mogłam przyjechać tu NA WCZASY.

Aneta


* * *
Jeżeli praca uszlachetnia to my są same hrabie, ale to gówno prawda.

Marek


* * *
21 lipca 1993r. godz. 2:15

Jak jechaliśmy z tym dachem (300 spośród 380 płyt Onduline - przyp. red.) to nas oczywiście zatrzymała policja. A papierów na dach nie ma. Na szczęście była ładna i sympatyczna policjantka i udało się. Puściła nas. Ale kto ją bajerował zgadnijcie sami.
Czy ja - ładny, młody, świeży, czysty, wysportowany?
Czy kierowca - brudny, śmierdzący, śpiący, zniszczony, stary?
Odpowiedź znajdziecie na ostatniej stronie. (...)

Paweł


* * *
22.08.93

"O tym jak pojawiło się Ondulino, czyli jak zadowolić konduktora" - powieść w odcinkach
I. Odebranie płyt z hurtowni nie stanowiło żadnego problemu. Całość o wadze 350 kg została zabrana na przyczepkę malucha. Problemy zaczęły się przy próbie zakupu biletu bagażowego, gdyż płyty miały jechać pociągiem. Cena 800 tys. zł. (w `93r. - przyp. red.) powaliła mnie na kolana. (...) Po konsultacji bagażowi za ćwiartkę wódki zawieźli nam płyty na peron i załadowali do wagonu. Konduktor wedle słów bagażowego miał być do "nagrania"...


II. Podróż upłynęła miło i beztrosko. Spaliśmy smacznie podczas gdy konduktor skrupulatnie zważył płytę, policzył sztuki i sprawdził treść biletu bagażowego. Nic się nie zgadzało. Obudził mnie słowami: - Albo płacicie trzy stówy, albo jedziecie do Sącza na wagę. Na moją propozycję : sto pięćdziesiąt wybuchnął śmiechem. Dałem mu dwie paczki, a trzecią obiecałem przynieść za chwilę. Nim facet zdążył coś powiedzieć pociąg zatrzymał się na stacji. Nagle pojawił się Robert z Grzesiem i Kasią. Po raz drugi kopara mi z hukiem opadła, gdy otrzymałem bilet do Gorlic na pociąg odjeżdżający za 5 minut z sąsiedniego peronu...


III. W błyskawicznym tempie przeładowaliśmy płyty z jednego pociągu do drugiego i zadowoleni, wraz z Wiktorem ruszyliśmy w dalszą podróż. I tym razem brak biletów na przewóz ondulino nie został przeoczony przez konduktora. Gdy pociąg dojeżdżał do stacji Gorlice-Zagórzany pojawił się kanar i zatarasował swoim ciałem drzwi. Miałem go wypchnąć razem z ondulino, gdy tylko się zatrzymamy, lecz wezwał na pomoc kierownika pociągu. Obaj okazali się służbistami i nie chcieli trochę dorobić do pensji. Nie obyło się bez siły naszych argumentów... i mandatu na świstku papieru.


IV. Przewóz płyt do samych Gorlic odbył się tym razem za zgodą kierownika pociągu. Na stacji czekał na nas Robert ze swoim samochodem ciężarowym marki Fiat 126P. Na dach załadowaliśmy część płyt - z przodu i tyłu wystawały po ok. pół metra - i transport ruszył w drogę. Po dłuższym i bezskutecznym oczekiwaniu na powrót ciężarowego Malucha, reszta wylądowała w luku bagażowym autobusu jadącego do Bartnego - bilet na bagaż przecież nie jest taki drogi. Na miejscu wbrew naszym oczekiwaniom, opłata za bagaż została policzona za każdą sztukę wiezionego towaru. A trochę tego było!


V. Okazało się, że ciężarówka Roberta przekroczyła dachową masę dopuszczalną, co spowodowało wygięcie się bagażnika na dachu w pałąk. Potrzebne było sklepanie rurek siekierą i związanie ich postronkiem dla krów. Zajęło to dłuższą chwilę. Tu w Bartnem jednak można było znaleźć transport zastępczy - ciągnik z przyczepą naszego gospodarza. Sprawę pomyślnie załatwiło wieczorne pół litra na trzech. I to już był kres wędrówki płyt ondulino, które spoczęły wreszcie na dachu chatki.

Krzyś Dźwigała


* * *
Drogą szedł dziadek. Zatrzymał się i powiedział:
- To co zrobiliście świadczy o was.
Zadrżałam.
- Może świat będzie krócej trwał niż ta chałupa po waszym remoncie - dokończył dziadek.

Mareszka


* * *

Opowieść o Młotach na szczycie
Z początku Jeden dzielny Młot dumał, jakby tu nie być samemu a do roboty nie iść. Ale przyjechał Drugi Młot. To jeszcze nic, bo dopiero Trzeci Młot miał ponoć trochę pomyśleć. I w końcu nastał czas pracy: przyjechał Trzeci Młot. (...)
Więc Młoty chcąc, nie chcąc zabrały się za słomiany dach. Młoty jak wiadomo twarde są. Do roboty zrywały się o 5 rano (słownie piątej) czasu młocianego. Ach, trzeba było widzieć Młoty w akcji! Kobiety na kolana padają, fotoreporterzy błyskają fleszami. Młoty pracują, wióry słomiane lecą. Dzielne Młoty fruwają po łatach na dachu. Z dołu patrząc gawiedź z niepokojem liczy rany na rękach, nogach, oczach...

Przyjechał jeszcze Czwarty Młot o głosie donośnym jak sto młotów. Praca ruszyła z kopyta. Ondulina jedno za drugim fruwają na dach. Niekiedy tylko kobiety z dołu z niepokojem oceniają odchylenie płyt od poziomu. Ale cóż, jak wiadomo Młoty twarde są, najpierw robią, potem (dużo, dużo potem) myślą. (...)

Napięcie wzrasta. Kobiety cicho siedzą w kuchni, uwijają się żeby Młotom jadła nastarczyć. A wieczorem Młoty śpiewają o ondulinie. Jak się okazuje nie ma piosenki o nieszczęśliwej miłości i z Hej!, której nie można by było zaraz przerobić.

To Hej! niesie się w bartniańską noc, aż onduliny ekstazy dostają...

Agnieszka Respondek


* * *
24 stycznia A.D. 1997

Zdarzyło mi się dzisiaj coś niebywałego - odwiedziła mnie muza, dzięki której przeżyłem wspaniały wieczór wina i poezji. Zasiedliśmy właśnie do tradycyjnej wieczornej konsumpcji win prostych, gdy nagle poczułem niepokojące wibracje, a za chwilę błysk i obłok dymu. Przed moimi oczami stanęła jakaś potworna maszkara. Baba wielka jak kawał chłopa, z rozwianym włosem, brudną gębą, odziana w coś jakby antyczny peplos (ale jakiś taki postrzępiony i nadbrudzony). W ręku dzierżyła malutką plastikową czy to lirę czy może raczej cytrę. Oniemiały z przerażenia nie mogłem wykrztusić ni słowa i wtedy ona przemówiła do mnie rozpoczynając od niezwykle popularnego słowa na ,,k''. A przemawiała do mnie w ten mniej więcej sposób:
- Co łachudro, nie poznajesz mnie, a to przecież ja - Erato, muza poezji miłosnej. Ty tu sobie siedzisz, bekasz, pijesz alpagę, a tymczasem twój talent marnieje. Popatrz ty dookoła, ile pięknych kobiet, ktorym mógłbyś poświęcić choćby marną strofkę. Albo na przykład taki podmiot liryczny jak konserwa wieprzowa. Przecież ona tak wiele dla ciebie znaczy, tak wiele jej zawdzięczasz (...). Tak więc łachu chwytaj za pióro i do roboty. K... mać.
Zakończyła swój monolog w tonacji delikatnego przynaglenia i zniknęła. Owocem tego czarownego wieczoru jest erotyk, który zamieszczam poniżej:


"Erotyk wieprzowy"

Najdroższa moja miłości,
ja Ciebie na zawsze w pamięci zachowam
Nie byłaś mi nigdy przyczyną nudności
różowa, tłuściutka - konserwo wieprzowa


Pośród burz i śniegów na beskidzkim szlaku,
preparowana na tysiąc sposobów
Nigdy nie zapomnę tych boskich przysmaków,
a kilka twych puszek zabiorę do grobu


Twój brat makaron wrzący na ognisku,
po długim marszu, w tej chwili wytchnienia
I to co pamiętam, ta oskoma w pysku
znikają, odchodzą... wieprzowe wspomnienia



P.S. Arcydzieło to spisałem ok. godz. 19:00 pod wpływem wina "Corrida", które polecam wszystkim twórcom.

P.P.S. Jutro zamierzam zająć się malarstwem.

Marek


* * *

Przewodnik dla zwiedzających galerię
(galeria Marka jest dostepna w galerii naszej strony, w dziale Wydawnictwa)


Słynne dzieło "Upadek i męczeństwo bł. Ignaca Gajo" pędzla nieznanego mistrza z kręgu szkoły bartniańskiej, datowane na koniec XX w. (po 1992 r.) Jest to jedyne istniejące przedstawienie tego na wpół legendarnego wydarzenia. Wierność szczegółów topograficznych sugeruje, że anonimowy autor mógł być osobistym świadkiem upadku bł. Ignacego. Ostatnie badania pozwoliły wysunąć hipotezę, że być może autoportret anonimowego twórcy tego arcydzieła możemy odnaleźć w postaci anioła wyłaniającego się z chmury i obserwującego upadek bł. Ignacego.



"Portret nieznanego męszczyzny w berecie", znany w kręgu koneserów malarstwa jako tzw. "Idiota w berecie" pędzla Albrechta Kalupurera. Artysta z mistrzowskim realizmem i dbałością o szczegóły fizyczne, jak również psychologiczne przedstawił tu portret typowego przedstawiciela swego środowiska tych czasów.



"Dama z flaszeczką oraz pewnymi brakami w uzębieniu" - wybitne dzieło Leonardo Da Calupinci. Artysta operując tu śmiałą kreską, nawiązując do konwencji renesansowego portretu włoskiego, przedstawił nam ujętą z półprofilu postać pięknej, młodej kobiety (jednak nie bez pewnych skaz fizycznych) pieszczotliwie ujmującej w dłoniach butelkę wódki. Uważny obserwator może dostrzec na lewo od przedstawionej postaci autograf autora.
Komisarz Wystawy
Marek Kalupa


* * *
1.08.93

Chłopy wyjechały, zostało tylko ondulino. Jest obrzydliwie smutno. Jestem jednak z siebie dumna. Dziś kupiłam sobie mydło, a wczoraj pożyczyłam szampon. Ktoś kiedyś mówił, że jestem największą fleją w Kole po Robercie!

Mareszka


* * *
30 IV 1996 r.

Natka skończyła Pierwszy Rok. Matka zorganizowała Jej balangę. Miała się odbyć w środę, ale ani ja ani Natka nie byliśmy w nastroju - szybko walnęliśmy w kimę. Impreza więc została przełożona na 2 V.

Czego tam nie było! Pieczonych kaczek nie było! Pasztetu z dziczyzny nie było! Nawet wódki nie było!
Matka Ewa za to zrobiła:
1. Piegusa
2. Dwie karpatki
3. Cudny tort z napisem ,,Natka 1''

Szczęśliwy Ojciec - Ignac


* kierowca




--------------------------------------------------------------------------------
Tags: